Wizyta w Abu Dhabi to nieplanowany bonus wycieczki na Sri Lankę. Z powodu opóźnienia samoloty linie lotnicze zafundowały nam nocleg w ekskluzywnym hotelu w sercu miasta. W ramach swojej pracy często nocuję w dobrych hotelach, ale takiego przepychu jeszcze nie widziałem. Jako, że pobyt obejmował dwa posiłki w formie szwedzkiego stołu udaliśmy się do restauracji. Ilość dań i ich różnorodność, po miesiącu żywienia się ryżem sprawiła, że oddaliśmy się nieskrępowanemu „nieumiarkowaniu w jedzeniu i….” właściwie tylko w jedzeniu. Mieliśmy później trudności ze wstaniem od stołu, ale cóż, warto było. Po nieprzespanej nocy byliśmy wyczerpani, ale szkoda nam było czasu na odpoczynek, bo do Abu Dhabi w celach wycieczkowych raczej już nie będziemy mieli okazji przyjechać. Dlatego z parą młodych Niemców (Yannickiem i Julią), w takiej samej sytuacji, których spotkaliśmy już na lotnisku w Kolombo i od razu bardzo się polubiliśmy, wzięliśmy taksówkę i ruszyliśmy w miasto.
Stolica Zjednoczonych Emiratów Arabskich to konglomerat wieżowców, w których mieszczą się siedziby międzynarodowych koncernów i ekskluzywne hotele. Nie ma tu zabytków, bo miasto jeszcze 50 lat temu było pustynią. Teraz wszystko jest tu wielkie, błyszczące i ekskluzywne.
Zdecydowanie największą atrakcją Abu Dhabi jest Wielki Meczet Szejka Zayeda bin Sultana Al Nahyana, największy w Emiratach i trzeci na świecie. Gigantyczna biała budowla jak żywcem wyjęta z bajkowego świata robi porażające wrażenie. Żadne zdjęcie nie oddaje całości, bo całości objąć nie sposób. Ten meczet mogący pomieścić 40 000 osób składa się z 82 kopuł różnej wielkości i czterech głównych minaretów (107 m wysokości). Wejście na dziedziniec o ogarnięcie wszystkiego dookoła wywołuje prawdziwy zachwyt. Kompleks łączy różne muzułmańskie tradycje i style pozostając przy tym niesamowicie spójnym.
Największa kopuła pokrywa centralny modlitewny hol, który zachwyca drobiazgowymi zdobieniami i mieniącymi się mnóstwem kolorów gigantycznymi żyrandolami.
W drodze powrotnej zaliczyliśmy polski, a nawet rodzinny akcent, bo podjechaliśmy pod budynek, którego wiklinową elewację wykonała firma mojego ojca. Nie znaliśmy nazwy, ale budowla okazała się na tyle oryginalna, że kiedy zapytaliśmy kierowcę, czy zna duży budynek, który cały opleciony jest wiklina zawiózł nas dokładnie tam, gdzie trzeba.
Dzień zakończyliśmy rzutem oka na panoramę miasta z 27 piętra hotelu, na którym znajdował się basen i obfitą kolacją z nowymi znajomymi.
Wieczorem jeszcze dwie godzinki snu, bo wylot mamy o 4 rano, więc znów się nie wyśpimy, a trzeba jeszcze wrócić z Niemiec samochodem.
Ach te powroty. Wyobraźcie sobie, jak czuliśmy, kiedy jeszcze wczoraj świeciło słońce i temperatura przekraczała 30 stopni, a teraz stoimy w mrozie i otoczeni śniegi egiem telepiemy się z zimna. Czas zacząć planować kolejny wyjazd.